xxx

Powroty...

Dziesięć lat  temu była tu dosyć spora grupa ludzi. Przewijali się podczas różnych imprez. Niektórzy zostawali dłużej, inni już nie wracali. Każdy miał jakiś powód. Każdy swoje życie.
Wiele razy mówiono o Wyspach z pogardą. Zaznaczano, że gdyby nie pieniądze, nikt by się nie zdecydował kupić tego biletu w jedną, póki co, stronę.
Że tam daleko jest żona, dziecko w drodze...A pieniądze przecież z nieba nie lecą.
Każdy pracował, jak mógł. Nadgodziny, dodatkowa praca. Wieczorami piwo z polskiego sklepu. Zasłużone, a jakże.
A w weekendy długie telefoniczne rozmowy z rodziną.
Kiedy przypomnę sobie te początki, pojawia się jakaś nutka sentymentu do tego, co było.
Zmusza to oczywiście do refleksji i zweryfikowania planów i marzeń, które gdzieś, ktoś miał na początku swojej przygody z emigracją.

Praca, odkładanie ciężko zarobionych pieniędzy, izolacja. Czasem niechęć do integrowania się z innymi i myślenie tylko o tym, że jeszcze kilka lat, jeszcze chwila i pojadę do wymarzonego domu. Przecież fundamenty już wylane, dzieci się rodzą, żona czeka...
Ilu ludzi, tyle scenariuszy. I może nie pisałabym o tym, gdyby nie odwiedziny kolejnych znajomych, którzy szykują się do swojego powrotu.
Spośród tych, którzy wyjechali, chciałabym usiąść zwyczajnie z kilkoma i zapytać, jaki był ich powrót.
Czy oczekiwania pokryły się z rzeczywistością, która czekała na nich za drzwiami lotniska?
Co ich zaskoczyło w ich własnym kraju a co sprawiło, że pomyśleli, że za tym właśnie tęsknili?
Czy można tak po prostu się przestawić? Czy dzieli się czas na przed i poemigracyjny? Czy życie się dzieli?
Albo, kiedy już człowiek rozpakuje walizki, przywita się z najbliższymi, to przecież dla każdego musi w końcu przyjść ten moment, kiedy zaczyna się zastanawiać co dalej, prawda?
Przecież z czegoś trzeba żyć. Rachunki same się nie zapłacą.

Kiedy pytam (bo przecież pytam) tych, którzy wrócili, jak...Jak jest? Zawsze jest ta sama odpowiedź, że wszystko dobrze, życie się kreci, dzieci do szkoły, mąż do pracy (jeśli jakąś ma)...Ale jakaś blokada, jakby nie chciano o wszystkim rozmawiać i ta konwersacja nagle staje się miałka, bez sensu. Nie mówię, że chcę codziennie słuchać o cudzych problemach, ale chciałoby się wiedzieć, czy wybór był dobry, czy dało im to szczęście. I człowiek wtedy się zastanawia gdzie ja bym była, gdybym kilka lat temu podjęła decyzję o powrocie?

Mówi się, że do pięciu lat na emigracji, powinniśmy podjąć decyzję o tym, co dalej.
I ja tej decyzji długo podjąć nie potrafiłam. Myślę, że wiłam się między jednym a drugim. Między tęsknotą za tym, co zostawiłam w Polsce, a wygodnym życiem na Wyspach. Stałam w rozkroku między dwoma krajami, bo 'tam już nie moje a tutaj jeszcze nie moje.'
Wracałam z różnych miejsc i ciągle nie czułam, że tu jest mój dom. Zawsze uparcie mówiłam, że dom jest w Polsce. Zawsze.

Myślę, że stałam w tym dziwnym 'rozkroku' zbyt długo. Poczułam w końcu zmęczenie, przestałam na samą siebie naciskać, a co najważniejsze pogodziłam się z wieloma faktami.
Nie, nie zaczęłam podchodzić do życia w myśl zasady, że co ma być to będzie, bo sądzę, że zawsze można zawalczyć.
Ale pogodziłam się z tym, że już zawsze będę myślała, że wakacje z w Polsce trwają zbyt krótko, żeby zobaczyć wszystkich. Albo, że zawsze będę tęskniła. Że przy pożegnaniach juz zawsze będę płakała.
Wybrałam swoją drogę i pogodziłam się ze wszystkimi kosekwencjami.

I już nie tupię nóżkami mówiąc, że wraca się tylko do domu a dom jest w Polsce. Bo dom może być wszędzie. Co więcej, można mieć dwa domy...

Chyba właśnie tego chciałabym Wam życzyć.

Udanych powrotów. Tych na Święta i tych życiowych.

M.