xxx

E.

'Czy emigracja jest kobietą? Jeśli tak, to jaką? Kowalką własnego losu? Żoną przy mężu? Opiekunką? Ofiarą? Matką Polką na odległość? Dlaczego wyjeżdża, z czym musi walczyć, kim się staje? I jak z dystansu wygląda Polska?'


[Emigrantki własnym głosem]



Moja emigracja miewała słony smak łez, kiedy nie potrafiłam znaleźć swojego miejsca. Kiedy opłakiwałam tęsknotę na każdym lotnisku, kiedy tak bardzo nie potrafiłam powiedzieć, co bezpowrotnie straciłam a co powoli, z mozołem zyskuję. Emigracja się nie kończy. Przynajmniej ja w to nie wierzę. Nie potrafię też uwierzyć ludziom, którzy po kilku miesiącach od wyjazdu z kraju klną się na wszystko, że jest łatwo. Że sie przyzwyczaili. Czy przestają być obcy? I kiedy właściwie to zaczyna być ich miejscem, ich domem?


I czy można mieć dwa domy?

Po jakimś czasie chyba tak.

Znam ludzi dla których tamto, w Polsce jest już nieaktualne, bo dom tutaj kupili, dzieci się rodzą, czas ucieka. W końcu gdzieś trzeba przysiąść na stałe. Znam też innych, dla których to, tutaj domem się nie stanie bo sumiennie, z uporem odkładają każdy grosz na dom w Polsce. Bo nigdy, pracując przy taśmie nie nauczyli się języka, zresztą i tak wcale nie był on im potrzebny. Przyjdzie przecież moment, kiedy stąd wyjadą. Kiedy każdy odłożony funt pomnożą przez pięć złotówek i bez żalu opuszczą kraj, którego nigdy nie potrafili pokochać. 

A potem wśród rozmów z tymi, którymi przyjaźń na emigracji udało się stworzyć, dowiaduję się, że teraz też można dalej wyruszyć. I tym właśnie najmniej się chyba dziwię. Bo przecież, kiedyś już wszyscy spakowaliśmy walizki i z biletami w jedną stronę wyruszyliśmy w nieznane. Dlaczego więc nie moglibyśmy tego zrobić raz jeszcze? 


Kiedy pomyślę, jak bardzo emigracja potrafi otworzyć nam oczy, jestem szczęśliwa, że kiedyś tupałam nogą i prosiłam o bilet do Londynu. W jedną stronę.


Ale...Kiedy pomyślę, jak wiele emigracja zabrać potrafi i jak wiele myśli musiałam od siebie odsuwać, żeby nie zwariować to ta wdzięczność gdzieś ulatuje na chwilę dłuższą i nie chcę, nie lubię i znowu pytania: 'A co by było gdyby?'

Gdybym nie wyjechała?

Czy jeśli nie Wyspy to byłby inny kraj?

Czy warto w ogóle się nad tym zastanawiać?






Emigracja...Emigracja to nauka. Wyobraź sobie, że nagle wysiadasz w świecie, którego nie znasz, do którego nie jesteś przywyczajona. Nie znasz języka, zwyczajów, kultury. Miejsce, w którym nagle wylądowałaś jest jak czysta kartka, którą zapełnisz swoimi doświadczeniami. Nie wiesz, kogo przyjdzie Ci spotkać, ani z kim właśnie pożegnałeś się na zawsze. Dlatego właśnie emigracja to słodko - gorzkie doświadczenie. To mieszanka uczuć, które chociaż nie wiem, jak bardzo bym się starała, trudno będzie mi opisać. To szaleństwo, którego nie ogarniam, bo kiedy wszystko idzie tak, jak powinno, wydaje mi się, że to moje miejsce właśnie i nagle akceptuję wszystko, co mnie spotyka, biorę na klatę, doświadzczam. Żyję. A kiedy jest cisza, albo brak, albo zwyczajnie codzienne problemy dają o sobie znać, to wtedy znowu wyobrażam sobie siebie z biletem w jedną stronę. 


Do kraju tym razem.

Bo emigrant zawsze będzie miał przynajmniej dwa domy. 



Wyjeżdżając, zgadzamy się na utratę, ale jednocześnie otwieramy się na nowe...A to nowe może nam przynieść wszystko to, czego brakowało nam w naszym kraju. Okraść nas ze wszystkiego może, co nasz kraj nam dawał.




Czarne albo białe, prawda?

Tak trudno to wszystko wypośrodkować i muszę przyznać, że zadzroszczę ludziom, którzy potrafią powiedzieć, że to tu, to już na zawsze. Że się przyzwyczaili a w Polsce brak pracy więc i wracać nie ma po co.

A potem jadę do tej Polski, widzę znajomych, rodzinę, przyjaciół. Ludzie się wspierają, dziadkowie na wyciągnięcie ręki. Ludzie chwile kolekcjonują. Nie funty. I myślę wtedy, że to przecież na tym właśnie życie polega - żeby być blisko.

Myślę, że człowiek, który wyjechał musi czasem bardzo walczyć, wyrywać dla siebie i nie odpuszczać. Znam takich, których ambicja uwiera i przez to nie potrafią zagrzać nigdzie miejsca na dłużej. Ciągle muszą sobie coś udowadniać, gnać za czymś niewidzialnym, nieokreślonym. Chcą być lepsi niż są. I może tak jest wszędzie, ale na emigracji jest to po prostu bardziej widoczne.

Są tacy, którzy po każdej, małej porażce chcieliby spakować walizkę i uciec, bo ktoś, gdzieś dał im do zrozumienia, że zawsze będą tutaj obcy a to potrafi zaboleć. Myślę wtedy, że nie czas i miejsce, żeby się poddawać. Że skoro kiedyś nie wiedzieli co to jest: garlic a jednak postanowili zostać to teraz tym bardziej nie można uciekać.

Emigrant nie ma lekko.


Emigrantka też nie.




Kiedy patrzę na kobiety emigrantki, widzę strażniczki domowego ogniska, czekające na swoich mężów z ciepłym obiadem. Tak rzadko innym niż polski.

Ale widzę też takie kobiety, które pędzą na oślep, rzucając się w wir pracy, nie myślące wcale o obiedzie składającym się z dwóch dań. Daleko im do tego.

Emigracja jest kobietą. Silną. Nierzadko dźwigającą na plecach ciężar o którym nie mówi. Emigracja jest dumna. Uśmiechnięta, otwarta. Zamknięta i ponura. Emigracja teraz, kiedy próbuję ją opisać i w ramy zamknąć, wymyka mi się spod klawiatury, nie daje zdefiniować, w ramy zamknąć.

Jest tęsknotą.
Może być pragnieniem.
Jest człowiekiem, który może nosić tak różne w sobie cechy. To trochę tak, jakbyśmy za wszelka cene określić kogos chcieli, a przecież nie zawsze się da.
Emigracja to żebrak na Victorii, alkoholik czy pijak, który boi sie wrócić do domu bo myśli, że nic nie osiagnął. To ten elegancki mężczyzna w garniturze biegnący przez londyńskie City z laptopem na ramieniu. To kobieta żyjąca z benefitów i taka, która nie przestaje pracować.
Emigracja, jak człowiek.



Każdy jest inna. Bo każdy nosi w sobie swoją historię.



M.